Ocalić od zapomnienia

6 wrz 2018

Jego życie skończyło się nagle, zupełnie niespodziewanie, wprawiając mnie w osłupienie i rozpacz - wybuchłam całą gamą emocji, których nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Nagle obudziły się wyidealizowane dziecięce wspomnienia, ale również „demony” żalu i pretensji, a także wściekłość, że tylu rzeczy nie zdążyłam mu powiedzieć oraz tulu istotnych pytań zadać… Strata rodzica to wydarzenie, którego chyba nie da się porównać do żadnego innego, ale przez które niemal każdy, prędzej czy później, musi przejść. 

Mój ojciec był postacią wielowątkową, miał swoje zalety oraz wady, wzloty i upadki - jak zresztą każdy z nas. Ale przede wszystkim miał coś, co zdarza się nader rzadko - umiejętność patrzenia na świat przez pryzmat sztuki. Właśnie dlatego, w młodości próbował malować, w dorosłości fotografować, a pod koniec życia odkrył w sobie pasję do tworzenia poezji - to ostatnie z naprawdę niezłym skutkiem.

Gdy odszedł, nagle i zbyt wcześnie, dopadła mnie cała horda egzystencjalnych dylematów związana z cyklem życia i śmierci… Zdałam sobie sprawę z ulotności czasu, z zawodności jego postrzegania, z zawrotnego tempa życia, z dynamicznego wzrostu moich dzieci, z drastycznej przemijalności nie tylko innych ludzi, ale przede wszystkim własnej. Przez pierwsze tygodnie cierpiałam na destrukcyjne myśli oraz depresyjne nastroje, ale na szczęście po jakimś czasie ich miejsce wypełniły konstruktywne refleksje. Pomyślałam, że zamiast rozczulać się nad tym, co i tak nieuniknione, warto raczej spróbować jak najwięcej z życia wycisnąć, a następnie jak najlepsze rzeczy po sobie zostawić. 

Dopadła mnie „przy okazji” pewna paląca potrzeba, a mianowicie nieodparta chęć buszowania po strychach, garażach i piwnicach, kierowana instynktem ocalenia pamiątek po ojcu. W rodzinnym domu oraz na własnym strychu, angażując w poszukiwania nawet moją mamę, spod grubej warstwy kurzu, sterty gratów i nierzadko śmieci, wygrzebałam to, czego szukałam -  absolutnie bezcenne skarby!

W pierwszej kolejności w moje ręce trafił egzemplarz książki „Winnetou” wydanej w 1972 roku - pożółkły, śmierdzący stęchlizną i rozpadający się ze starości, ale jednocześnie najważniejszy ze wszystkich… Oto pierwsza powieść, którą zdobyłam z narażeniem swojego 9-letniego życia, wspinając się na najwyższą półkę PRL-lowskich mebli, gdzie tata trzymał najgrubsze księgi. Był to też pierwszy powód, żeby nauczyć się kłamać rodzicom… Gdy kazali mi iść wcześniej spać, to ja zakopywałam się pod kołdrą z latarką i z wydrążonym pod poduszką tunelem powietrznym, aby w tajemnicy przed nimi czytać, czytać i czytać do drugiej nad ranem… Właśnie od tego egzemplarza „Winnetou” zaczęła się trwająca przez resztę mojego życia namiętna miłość do literatury i jej zdecydowany wpływ na to, kim dzisiaj jestem.

W następnej kolejności mama odkopała w domowej szafce stary aparat ojca, którym robił zdjęcia jej, mnie i mojemu młodszemu rodzeństwu (siedmioro ancymonów). To prawdziwy relikt PRL-u - radziecki analog Zenit z manualnym obiektywem Helios. Pamiętam z dzieciństwa, że był niesamowicie ciężki i że strasznie bałam się go trzymać w obawie, że go upuszczę… Wydawał się wówczas jakimś cudem techniki, niepojętym dla mnie. Teraz, sama będąc fotografką, gdy po niemal trzydziestu latach znów wzięłam ten sprzęt do ręki, poczułam zupełnie inny ciężar - a mianowicie wagę wspomnień, które wróciły ze zdwojoną siłą. Przypomniały mi się migawki ze szczenięcych lat, do tej pory schowane w odmętach niepamięci. Wystarczyło przez chwilę potrzymać zakurzony aparat, by je wszystkie odzyskać…

Ale najważniejszym odkryciem w naszym garażowo-strychowym archiwum okazały się albumy ze starymi zdjęciami oraz czerwone pudełka z kilkudziesięcioma slajdami. Postanowiłam je odrestaurować i przerobić na fotografie - przy pomocy firmy, która zajmuje się skanowaniem dawnych slajdów. Zawartość tego znaleziska oszołomiła mnie do tego stopnia, że przez dłuższy czas nie mogłam się emocjonalnie pozbierać. Zobaczenie zdjęć ze ślubu własnych rodziców, kadrów z pierwszych lat dzieciństwa, widoku siebie w brzydkim PRL-owskim swetrze na tle meblościanki, obrazów zabaw z młodszym rodzeństwem, zdjęć fundamentów domu budowanego przez rodziców, gdzie każdy pustak i każda cegła odlewane były przez nich ręcznie… - to wszystko stanowi absolutnie niesamowity, fascynujący i uczuciowo poniewierający wehikuł czasu. Nie pamiętam, aby jakakolwiek inna rzecz wywołała we mnie tak ogromne combo rozmaitych uczuć, jak właśnie widok starych, ocalonych od zapomnienia zdjęć…

Po tym wszystkim, gdy emocje nieco już opadły, wysnułam pewne wnioski. Mianowicie dotarło do mnie, jak istotne w przyszłości mogą się okazać dzisiejsze przedmioty i fotografie. Jak ważną rolę mogą odegrać w czyimś życiu, w jestestwie następnych pokoleń.

Dlatego dziś mam dla Was radę wynikającą z własnego doświadczenia: róbcie zdjęcia swoim dzieciom, wnukom, rodzinie, przyjaciołom i zwierzętom! Nie musicie ich nigdzie publikować ani pokazywać, nie muszą być profesjonalne ani nawet ładne. Róbcie zdjęcia czym możecie i jak chcecie - aparatem, telefonem czy choćby pudełkiem po butach. Mogą być zawodowe lub amatorskie, artystyczne lub kiczowate, udane bądź kompletnie spartaczone. To wszystko jest nieważne, gdyż na dłuższą metę liczy się tylko to, aby na zdjęciach byli ludzie, których kochacie, istotne dla Was momenty i ważne miejsca. Możecie jeszcze nie zdawać sobie sprawy z faktu, że po wielu, wielu latach te dzisiejsze zdjęcia staną się dla kogoś z Waszych bliskich prawdziwą relikwią…

A następnie te fotografie wydrukujcie, by nie zaginęły na współczesnych elektronicznych urządzeniach. Historia cywilizacji od czasów starożytnego Egiptu aż po dzień dzisiejszy pokazuje, że jednym z najtrwalszych i najbardziej niezawodnych nośników informacji jest stary, dobry papier!

Róbcie zdjęcia, by ocalić wspomnienia od zapomnienia. Róbcie zdjęcia, by zachować pamięć o Was samych…

PS. 

Poniższe kadry przedstawiają pierwsze lata mojego dzieciństwa i są w większości autorstwa mojego ojca Mieczysława Wilgosz, któremu dedykuję ten wpis. Wykonane zostały aparatem analogowym Zenit 12XP z obiektywem Helios 44M-4.
*